-

wroclawski : W pierwszej kolejności - dziadek wnuczka

CIA, KGB, Mossad i inni

Dzisiaj kilka notek na temat filmów, które powodują u mnie szybsze krążenie krwi. Wśród sensacyjnych i kryminalnych seriali  wręcz kocham seriale szpiegowskie. Te intrygi i zagadki, podwójni szpiedzy, wyrafinowane gry wywiadów, piękne agentki i wielka polityka w tle. Uwielbiam to! Jak tylko słyszę, że ukazuje się jakiś nowy serial szpiegowski to nie mogę doczekać się chwili gdy zasiądę przed ekranem. Niestety, z bólem muszę przyznać, że szpiegowskie seriale na poziomie najwyższym trafiają się niezmiernie rzadko i niestety ponizsze notki nie są entuzjastyczne. Oczywiscie doskonałe seriale szpiegowskie istnieją, ale ogladałem je w czasach gdy nie miałem jeszcze zamiaru pisac o nich notek.

„Turn” – jak powstała CIA

Tak było w przypadku amerykańskiego serialu „Turn” według książki Alexandra Rose’a „Washington’s Spies”. Zasiadłem cały podekscytowany przed ekranem z nadzieja na doskonałą rozrywkę z udziałem przebiegłych szpiegów. Odcinek pierwszy – szpiegów nie ma, odcinek drugi - szpiegów nie ma, odcinek trzeci – szpiegów nie ma, odcinek czwarty – no!, coś się pojawia. Zaczynam przewijać film w tempie szybszym. Dalej nudy! I tak do końca.

Fabułą serialu jest historia siatki szpiegowskiej działającej podczas wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych, stworzonej z nudów przez hodowcę kapusty Abrahama, któremu robaki ową kapustę zżarły i nieszczęsny farmer nie miał co robić. Nie wiadomo za bardzo czym kierował się ten rolnik zostając szpiegiem ponieważ postać jego przedstawiona jest tak płasko, że aż nienaturalnie. Zostaje tak sobie nagle tym rewolucjonistą faktycznie chyba z nudów. Pozostałe płytkie i mało wyraziste postacie to klasyczna kalka, „sztampa” i schemat. Wszyscy oni szwendają się po ekranie bez sensu, a wędrówki te do niczego nie prowadzą i nie za bardzo wiadomo po co oni to robią. Zwykli ludzie żyją sobie spokojnie, okrucieństw wojny nie ma, nic wielkiego i przełomowego się nie dzieje. Nie wisi nad nimi atmosfera wojny, nie ma zagrożenia, a film całkowicie pozbawiony jest  napięcia i zwrotów akcji. Nie wciąga i nie wciska w fotel. Intrygi szpiegowskie „naciągane” i najnormalniej w świecie mało ciekawe. Zupełny brak emocji i niebezpiecznej walki na śmierć i życie. Wszędzie banał i prostota.

Technicznie film zrealizowany jest przeciętnie. Wnętrza pomimo, że zrobione perfekcyjnie to jest ich tylko kilka i zaczynają nudzić, a plenery są dosyć jednostajne i monotonne. Pomijając jednak ten klimat epoki to film jest po prostu nudny.

"Turn" to serial znacznie poniżej oczekiwań miłośników filmów szpiegowskich. Zapowiedzi były intrygujące, a dostaliśmy marny i mało ciekawy przeciętniak, zrealizowany byle jak i po najmniejszej linii oporu. Typowy przykład zmarnowanego potencjału, tym bardziej, że szpiegowski serial z czasów amerykańskiej wojny mógłby być autentycznym hitem. Pod warunkiem rzecz jasna, że scenariusz napisałby ktoś bardziej rozgarnięty.

Ja tego filmu nie polecam. Chyba, że ktoś lubi marnej jakości dramaty historyczno-obyczajowe. Szkoda tego filmu. Jestem zawiedziony na „maxa”. A mogło być całkiem fajnie.

"The Americans" – USA w szponach Rosji  

Pomysł na serial, który ukazuje zmagania wywiadów USA i ZSRR to nie jest temat wyjątkowo odkrywczy i wałkowany już był w niezliczonej ilości filmów i seriali, a w  produkcji „The Americans” znanej także jako „Zawód Amerykanin” akcję umieszczono w czasie prezydentury Ronalda Reagana.  Poznajemy tu idealne amerykańskie małżeństwo, typowe dla dobrze sytuowanej klasy średniej, prowadzące swój biznes, wychowujące dorastające dzieci, borykające się z kłopotami natury wychowawczej, przeżywające małżeńskie kryzysy i uczestniczące czynnie w życiu lokalnej społeczności. Ale ta podstawowa komórka społeczna ma swoje drugie, groźne oblicze. Otóż sympatyczni Elizabeth i Philip są radzieckimi „szpionami”, których określa się mianem „nielegałów” i prowadzą wyrafinowaną grę mającą osłabić potęgę USA i „po godzinach” bez skrupułów brutalnie torturują lub mordują zagrażające im osoby oraz perfidnie wykorzystują swoich przyjaciół dla zdobywania informacji. „Pani Szpionowa” ze względu na swoje atrakcyjne walory bez problemu zaciąga delikwentów do łóżeczka przy pomocy powłóczystego spojrzenia ślicznych oczek i seksownego zarzucania długimi włosami, robiąc w tym łóżeczku z kandydatami na zdrajców ojczyzny sztuczki o jakich w tym  USA nawet nie słyszeli. „Pan Szpion” natomiast jak przystało na jurnego chłopa ze wschodu jak już zabiera się za werbowanie i zbieranie informacji to jęki zachwytu ze strony przesłuchiwanej w Waszyngtonie słychać aż na Hawajach.

W watkach pobocznych mamy wszystko co powinno być w wysokiej klasy serialu familijnym. Wspomniane już kryzysy małżeńskie i kłopoty wychowawcze, problemy sąsiedzkie, ale też rozterki moralne „Państwa Szpionów”, szczególnie po złamaniu karku jakiemuś biednemu Amerykaninowi. Tak oni sobie to przeżywają, męczą się z tym ale szybko im przechodzi i jak trzeba to  zaraz kogoś „zaciukaja”. Ale mało tego. Do zawodu szpiega przygotowują dorastająca córkę, która także powinna harować dla chwały ZSRR i jest nawet bardzo chętna do tego zawodu. Problem jest jeden. Za sąsiada mają agenta FBI z wydziału kontrwywiadu. Ten agent ma syna i młodzi „mają się ku sobie”, co „Państwu Szpionom” za bardzo się nie podoba, w przeciwieństwie do agenta FBI Beemana. Do tego agent jest rozwiedziony i zajmuje się atrakcyjną laseczka, co do której są poważne podejrzenia, że jest podstawiona przez KGB.  „Pan Szpion” uwiódł także brzydką i mało apetyczną sekretarkę z biura kontrwywiadu FBI i ona z radości, że już nie będzie musiała ciągle męczyć się z tym wibratorem przekazywała mu najtajniejsze informacje. A jak już ją namierzyli to wyjechała do ZSRR aby w końcu żyć szczęśliwie i dostatnio.

Uff. Przepraszam Szanowne Koleżanki i Szanownych Kolegów za ten chaos ale sam już przestaję nadążać. A to jeszcze nie wszystko. „Pan Szpion” okazuje się, że ma  „przypadkowego” syna w ZSRR z dawnych czasów i syn ten, weteran z Afganistanu nielegalnie wyjeżdża (UWAGA! – nielegalnie wyjeżdża, na fałszywy paszport) i na fałszywym paszporcie bez problemu ląduje w USA. W swojej ojczyźnie dowiedział się, że ma ojca w Stanach i pojechał go odwiedzić. Nawet dowiedział się jakie są tajne hasła aby dotrzeć do szefów „nielegałów” w Waszyngtonie, którzy wiedzą coś o jego ojcu. Ja nawet już nie wiem jakim sposobem albowiem pozwoliłem sobie na „przeskakiwanie” pewnych scen tego serialu.

Jest jeszcze rezydent KGB w Waszyngtonie, który zakochał się w młodej pracownicy rezydentury nie wiedząc, że ma ona bardzo bliskie i bardzo łóżkowe kontakty z agentem Beemanem. Jak sprawa się wydała to panienka pojechała via Moskwa prosto do łagru, a załamany KGBista na własną prośbę wrócił do Moskwy, aby tam w samotności koić żale za niespełnioną miłością. Ten KGBista utrzymywał także kontakty z agentem Beemanem gdyż czasem miał poważne rozterki moralne co do zamiarów politycznych swoich rodaków. No taki uczciwy i szlachetny gość. „Państwo Szpionowie” realizują swoje niecne plany bez problemów gdyż w Waszyngtonie co drugi mieszkaniec to radziecki „nielegał”, a ilość szefów, pomocników i innych szpiegów pracujących na chwałę ZSRR procentowo jest większa niż ilość nieporadnych durniów zatrudnionych w FBI.

Jeszcze raz ufff!

Serial oczywiście jest oglądany i ma swoich zadeklarowanych fanów. Pomimo niekiedy ślimaczego tempa, czasem kiczowatych i nierealnych scen, średniej gry aktorów i scenariusza, który jest zwykłą „bają”. Ale mamy tu wszystko co w takim filmie powinno być. Dramat, sensację, problemy rodzinne, problemy małżeńskie, rozterki małolatów, dylematy moralne i co tam sobie można jeszcze wymyśleć. I wszystko to dość zgrabnie ze sobą powiązane i podane w niewyszukanej formie. Problemów w tym familijnym filmie szpiegowskim jest tyle, że po aktualnym sezonie piątym będą mieli bez problemów tematów tyle, że będą kręcić, kręcić i kręcić.

 

"Homeland" - CIA na drodze zbawiania świata  

Amerykański serial „Homeland” to zadomowiona na ekranach już od sześciu lat produkcja z ambicjami filmu szpiegowskiego, sensacyjnego i politycznego. Ma liczne grono swoich wyznawców, którzy pasjonują się przygodami agentki CIA Carrie Mathison i całej grupy tajemniczych postaci. Ja sam uległem tej manii i oglądam serial od początku, chociaż nie jestem aż tak bardzo bezkrytyczny. Serial od początku trzymał dosyć wysoki poziom, chociaż miał chwile zadyszki oraz wzloty i upadki. Wspiął się na wyżyny w piątym sezonie, sezonie zrealizowanym w Niemczech i przy znacznym niemieckim udziale producenckim, co było od razu widać. Powstał doskonały, rasowy szpiegowski thriller w dobrym europejskim stylu. Tym bardziej oczekiwałem na emisję szóstego sezonu, z nadzieją na kilka godzin dobrej rozrywki. I doznałem sporego zawodu.

Wyprodukowano film, w którym jak w zwierciadle odbijają się wszystkie wady i zalety większości amerykańskich seriali. Najbardziej rażą mnie w tych ich produkcjach dwie rzeczy. Po pierwsze kręcą te seriale z niezwykle irytująca manierą wydłużania ich na siłę przy pomocy zbędnych i bezsensownych dialogów oraz nudnych wątków dodatkowych. Zamiast zrobić serial ośmioodcinkowy, treściwy i dynamiczny robią dwanaście odcinków co powoduje jedynie stworzenie wolnych chwil na ziewanie i przygotowanie herbatki. Po drugie wręcz tragikomiczne i groteskowe są niektóre dialogi, nazwijmy je patriotyczne. O ojczyźnie, demokracji, dzielnych żołnierzach US Army czy bohaterach z 11 września. Aż do przesady patetyczne, nadęte i sztuczne.

Ale serial „Homeland” ma także niekwestionowane zalety. Momentami akcja toczy się w tempie oszałamiającym, intrygi szpiegowskie są całkiem niezłe, a zwroty akcji potrafią wcisnąć w fotel. W tej części mamy wszystko czego możemy od tego typu filmu oczekiwać. Wyrafinowaną grę wywiadów, nielegalne operacje, rywalizację personalną w samej CIA, brudną politykę i morderstwa.

Wyraźnie widzimy od sezonu piątego zmianę sposobu serialowej narracji, co w sezonie piątym wyraźnie zadziałało na korzyść, natomiast w sezonie szóstym już zdecydowanie mniej. To zupełnie inny sezon niż ten, który oglądaliśmy rok temu. Zdecydowanie bardziej amerykański, z mniejszym tempem i  bez stałego napięcia. Pierwsze dwa odcinki są nawet dosyć męczące, a wątek poharatanego przez lata służby agenta Quinna był tak mocno przerysowany, że już chciałem żeby zginął i przestał męczyć widzów. Zastrzeżenia można mieć także do  Claire Danes, w roli Carrie, która w niektórych momentach jest mało wiarygodna. Wysokiej klasy agentka CIA, a zachowuje się czasem jak rozhisteryzowana nastolatka.  Na szczęście z odcinka na odcinek akcja rozwija się w dobrym kierunku, czyli w starym, dobrym stylu, chociaż zbyt powoli. Jednak dialogi są bardzo nierówne. Od wrzących emocjami po nudne i nic nie wnoszące. Aktorzy w swoich rolach są świetni, ale chyba nie pokazują swoich umiejętności w pełni.

Pomimo tego serial ma to swoje „coś”. W całym serialu nie zdarzyła się żadna wielka wpadka, a wszystkie sezony trzymały nienajgorszy poziom. Wszystko jest zrozumiałe, logiczne i intrygujące. Widać, że twórcy  „Homeland” to całkiem dobrzy specjaliści i potrafią zrobić kawał nienajgorszej roboty. Może scenariusz nie jest tak oryginalny jak w sezonie piątym, ale potrafi wciągnąć. Szkoda, że twórcy nie zdecydowali się na wykreowanie nowej, istotnej dla filmu postaci, a całą fabułę opiera na osobach znanych nam od pierwszego sezonu. Nowa, istotna postać dla treści, czyli agent FBI zanim się rozkręcił to został zabity.

Każdy z sezonów ma swoich zagorzałych fanów i zapewne grono takich będzie miał sezon szósty. Jak dla mnie ogląda się całkiem nieźle, chociaż nie jest to poziom taki jak w sezonie poprzednim. Zaczekam na sezon siódmy.

 

"Mossad 101" - izraelski Bond czyli schab po żydowsku

Drodzy i Szanowni Izraelscy Przyjaciele. Pełen obaw ale też i dobrej woli ośmielam się napisać do Was krótka notkę mając pełną świadomość, że krytyka serialu „Mossad 101” może narazić mnie na posadzenie o antysemityzm, a nawet na odwetowe działania służb specjalnych Waszego Mocarstwa. Pomimo tego mam taką nieśmiałą prośbę. Nie produkujcie już sensacyjnych seriali. Ja wiem, że wkurza Was ten James Bond, który podobno jest najlepszy na świecie, a jak wiadomo tak naprawdę najlepsi i najprzystojniejsi są agenci służb izraelskich, ale w próbie przebicia brytyjskiego superagenta przesadziliście niczym ten Żyd co szykował się do pochówku swojej zony. Może zacytuję:

„Stary Żyd dawał do gazety nekrolog po swojej żonie i spytał o cenę.

- Do pięciu wyrazów za darmo.

- Nooo... to niech będzie: Zmarła Zelda Goldman.

- Ma pan do dyspozycji jeszcze dwa wyrazy.

- To niech będzie: Zmarła Zelda Goldman, sprzedam Opla”

Ale wracając do serialu. Nie musicie chwalić się aż tak bardzo, że macie największą na świecie ilość Bondów w przeliczeniu na liczbę mieszkańców. Gania ich tam w tym filmie tylu, że doliczyć się nie można. Tym bardziej, że wszyscy do siebie podobni. Po filmie tym każdy bardzo łatwo rozpozna izraelskiego Bonda na ulicy ponieważ są umundurowani i to tylko w dwa rodzaje mundurów. Pierwszy to doskonale skrojony smoking i elegancka muszka, a drugi to leżący idealnie ciemny garnitur i nieskazitelnie biała koszula bez krawata. Strój zawsze idealny. Nawet jak agent przedziera się przez chaszcze na pustyni lub tarza się po piachu to na bondowy garniturek nie działa to w żaden sposób. Zawsze wygląda jak kupiony przed chwilą. Ale za jedno muszę Was pochwalić. Ach te agentki!!!. Te figury, te fryzury, te minióweczki, te nóżki i cała reszta. Chyba wszystkie służby świata zazdroszczą Wam takich laseczek. Nie mówiąc już o tym co one potrafią. Oczywiście wszyscy oni to geniusze z poziomem inteligencji takim, że nawet Doda mogłaby wpaść w kompleksy. Niestety nie dotyczy to scenarzystów serialu, którzy chyba w młodości naoglądali się słynnego serialu „Drużyna A” i potraktowali go jako absolutny wzór serialowego thrillera. Bzdura goni bzdurę, a nadmiar nonsensów rozbawia do łez.

Ale po co macie się męczyć. Kupcie u nas serial „Kapitan Sowa na Tropie”,  „Przygody Psa Cywila” lub jakiś inny i będziecie mieli emocje dużo większe niż w tym waszym. Po za tym w napisach końcowych tych seriali znajdziecie tyle znajomych nazwisk, że spokojnie będziecie mogli reklamować te filmy jako produkcję polsko – izraelską. No! Może ten pies Cywil trochę niekoszerny. Jak każdy owczarek niemiecki. Mając jednak na uwadze Wasz wkład w rozwój polskiego filmu w latach trzydziestych i powojennych mam nadzieje, że może uda się Wam nakręcić jakiś serial, który z zainteresowaniem obejrzymy.

Tak samo jak trudno jest trafić na potrawę pod nazwą „schab po żydowsku” tak samo trudno jest znaleźć w serialu „Mossad 101” cokolwiek, co powinno być w dobrym serialu. No dobra! Niech będzie. Agentki-laseczki zaliczamy.

"Berlin Station" – niemiecka zemsta 

Z niezliczonej ilości filmów fabularnych, seriali, książek i internetu wiemy, że CIA szpieguje wszystkich, także swoich sojuszników. Natomiast mało wiemy o tym czy sojusznicy szpiegują Amerykanów. I o tym jest ten film. O tym że wszyscy się nawzajem szpiegują i nawzajem oszukują. Jednak pomimo szczerych chęci CIA nie wszystko wie o swoich sojusznikach. Ba! Nawet sami Niemcy nie za bardzo wiedzą tak do końca co się u nich dzieje. Wszystko wiedzą jedynie ONI. Czyli Mosad. Posiadanie informacji na każdy temat daje im możliwości sterowania poczynaniami CIA jak i BfV. A informacje te wskazują, że agenci mają na swoim sumieniu sporo brudnych spraw, przekrętów i machlojek, które w prostej linii zaprowadzić ich mogą za kratki.

Fabuła tego szpiegowskiego thrillera to przypominające „aferę” Snowdena wycieki tajnych informacji ze stacji CIA w Berlinie, ich opublikowanie w prasie i mnożące się w związku z tym skandale polityczne. Wydarzenie to ma znaczący wpływ na funkcjonowanie berlińskiej stacji, stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego, naraża  polityczną reputację USA i kariery zawodowe kierownictwa CIA. Placówka jest w rozsypce, każdy podejrzewa każdego, akcje szpiegowskie sypią się jedna po drugiej. Kierownictwo wysyła specjalnego agenta do wykrycia „kreta” jednocześnie prowadząc misterną i ściśle tajną grę mającą na celu sprowokowanie i wywabienie zdrajcy z kryjówki, a następnie zamiecenie sprawy pod dywan i wyciszenie. Nikt nie podejrzewa, że cała afera jest kontrolowaną przez wysoko postawionych funkcjonariuszy niemieckiego kontrwywiadu BfV grą i ma na celu skompromitowanie berlińskiej stacji CIA, a „kret” jest dokładnie im znany. Niemcy doszli do wniosku, że afera z podsłuchiwaniem Angeli Merkel to ewidentne przegięcie, a zemsta spowoduje całkowity upadek tej placówki. Sprytnie wykorzystuje to Mosad, lawirując pomiędzy rozgrywającymi i „kręcąc swoje lody”.

Pomimo, że serial „Berlin Station” nie jest filmem, który wejdzie do historii seriali szpiegowskich ogląda się go dobrze, z przyjemnością i bez chęci zrezygnowania z jego oglądania. Różnych wątków jest sporo, powodują one zaskakujące zmiany akcji, wszystko układa się tak jak trzeba aż do samego końca. Cała sprawa komplikuje się wraz z pojawianiem się różnych postaci, które w różnym stopniu ponoszą konsekwencje przecieku. Nie ma tu szalonych pościgów, strzelanin ale nie brakuje scen pełnych napięcia, tajemnic i gwałtownych zwrotów. Serial  ogląda się bez zacięć, tempo i dynamika są jest dobre, a niepotrzebnych scen nie ma. Każda scena jest ważna, ważne są dialogi i zwroty akcji.

W obsadzie aktorskiej nikt nie jest nadmiernie eksponowany i aktorom  nic nie można zarzucić chociaż może główny bohater (Richard Armitage) jest trochę monotonny i „płaski”. Natomiast jedna rola jest znakomita i zdecydowanie wyróżniająca się na tle innych czyli tajemnicza postać zagrana przez Rhysa Ifansa. Pozostałe postacie są wyraziste i dobrze nakreślone, a każda z nich ma swoje tajemnice powoli odkrywane w kolejnych odcinkach.

Ja stawiam ten serial lekko poniżej znakomitego piątego sezonu „Homeland”. Dla miłośników seriali szpiegowskich jest to pozycja polecana jak najbardziej.

"Night Manager" - brytyjska wpadka  

Ja wiem jak bardzo się narażę wyznawcom Johna le Carre, albowiem dla mnie ten cały le Carre to nudziarz do n-tej potęgi. Nie udało mi się ani razu, pomimo szczerych chęci „dojechać” do końca żadnej jego książki. Zupełnie nie rozumiem tego uwielbienia dla jego twórczości. Podejrzewam, że jego wyznawcy to niedowartościowani intelektualiści, z tych co to z udawaną pogardą patrzą na „oglądaczy” Bonda czy Bourne’a i uważają, że nudne jak flaki z olejem "ambitne" filmy przeznaczone są dla wybranych osobników stojących wyżej w rozwoju ludzkości. Nieco inaczej jest z filmami opartymi na książkach le Carre. Ja oglądałem wszystkie adaptacje filmowe jego powieści i tutaj mamy rozrzut spory. Od filmu świetnego “The Spy Who Came In from the Cold” z roku 1965 do wołającego o pomstę do nieba „Our Kind of Traitor”.

Ale przejdźmy do serialu „Night Manager”. Biorąc pod uwagę potencjał i doświadczenie BBC, budżet serialu (podobno 30 mln funtów), dobór kadry aktorskiej i możliwości dostosowania scenariusza wydawałoby się, że powinien powstać autentyczny serialowy hit. A tu bęc! Wyszła lipa. Już przy pierwszym odcinku widać, że produkcja nawet nie może się równać z większością sensacyjnych seriali produkcji brytyjskiej. Twórcy zrobili serial na poziomie powieści Johna le Carre. Żadnych emocji, dynamicznej akcji, zwrotów akcji, co jeszcze nie dyskwalifikuje serialu, ale nie idzie za tym to napięcie i tajemnice, które powodują, że chcemy go oglądać. Do końca serialu fabuła jest płaska i płytka. Mamy w niej wątek szpiegowski połączony z terroryzmem, wątek handlu bronią i malwersacji finansowych na skalę światową. Główny bohater podróżuje po świecie i wszędzie napotyka przypadkowo osoby powiązane z nim osobiście i z otaczającymi go aferami. Wydawałoby się, że towarzyszyć temu powinny spore emocje, ale zamiast tego wieje nudą. Wydarzenia, które powinny eksplodować rozpływają się jak poranna mgła. Do tego dochodzi jeszcze sporo scenariuszowych dziur i bzdur co powoduje, że fabuła zmienia się nam w naiwną historyjkę pełną  idiotycznych zbiegów okoliczności.

Czy są jakieś zalety? Bez wątpienia fantastyczne zdjęcia, dobra muzyka i dopracowana w każdym szczególe scenografia.

Obsada filmu jest doborowa jednak nikt nie zabłysnął na tyle żeby go szczególnie zapamiętać. Może wyjątkiem jest znakomita aktorka Olivia Colman (znana ze świetnego serialu „Broadchurch”) i Elizabeth Dembicki tutaj wyglądająca zdecydowanie lepiej niż w serialu „The Kettering Incident”, zarówno pod względem gry jak i urody. Hugh Lourie, który zasłynął główną rolą w serialu „Dr House” gra dosyć drętwo i nie zachwyca. A już do szału doprowadzał mnie odtwórca głównej roli Tom Hiddleston. Ten jego ciągły uśmiech, sztuczny i przypominający reklamę protez lub pasty do zębów. I on cały taki jakiś bardziej przypominający chippendalesa. Podobno panie za tymi jego cechami wprost szaleją.

Jestem głęboko rozczarowany. Liczyłem na cos więcej. Oglądałem licząc, że zaraz zacznie się coś dziać. A tu nudy, brak emocji i doskonali aktorzy nie dający rady kiepskim postaciom. Szkoda zmarnowanej produkcji. No cóż. Miał być hit, nie ma „hita”. Jednak pomimo tej wpadki wierzę w możliwości brytyjskiego przemysłu serialowego.

 

Spooks" - szpiedzy są wszędzie  

Brytyjski serial „Spooks, w USA i Kanadzie znany jako „MI-5”, a w Polsce jako „Tajniacy” to „kawał” serialu. Wyprodukowano osiemdziesiąt sześć odcinków w dziesięciu sezonach, emitowanych w latach 2002 – 2011.  W Wielkiej Brytanii cieszący się dużym powodzeniem, zdobywca kilku prestiżowych nagród.  Ja kiedyś śledziłem pierwsze sezony tego filmu, ale w jakoś tak przy szóstym sezonie przestałem oglądać, już nawet nie pamiętam dlaczego. Ostatnio postanowiłem do niego wrócić i obejrzeć te ostatnie sezony.  W porównaniu do wielu seriali „wielosezonowych”, w tym filmie nie widać obniżki formy twórców. Sezon piąty i szósty serialu jest trochę słabszy i może nieco zniechęcić, ale później jest już coraz lepiej. Od pierwszego sezonu trzyma przyzwoity poziom chociaż jest ewidentnie produktem „zadaniowym”, stworzonym tylko i wyłącznie na chwałę Imperium.

Fabuła serialu dosyć naiwna, w stylu jak „mały kazio”  wyobraża sobie tajne służby. Ciężkie i skomplikowane życie osobiste oraz niewdzięczna robota  agentów Security Service, znanych jako MI-5, którzy w pocie czoła walczą na kontrwywiadowczym  froncie z wrogami Zjednoczonego Królestwa. Z Al.-Kaidą, Ruskimi, międzynarodowymi hakerami i durnymi urzędnikami administracji państwowej, którzy utrudniają im wszystko w imię swoich interesów politycznych.  Agenci są prawi, sprawiedliwi i uczciwi, a jeżeli czasem coś „zmajstrują” niezgodnie z prawem to tylko w sytuacji gdy UK ma całe wylecieć w powietrza za jakieś pięć minut. Wszystkie szpiegowskie zagadki rozwiązują błyskawicznie, sprawiając czasem wrażenie, że mają paranormalne i telepatyczne zdolności.

Ja nie mam zamiaru w jakiś bezlitosny sposób znęcać się nad tym serialem ponieważ jest to film, który pomimo tej infantylnej, propagandowo patriotycznej fabuły da się oglądać. Tak na zasadzie „lekko, łatwo i przyjemnie”. W większości momentów  film jest rasowym politycznym lub szpiegowski thrillerem,  zrobionym według dobrej brytyjskiej szkoły serialowej. Przewija się przez niego cała plejada znakomitych brytyjskich aktorów, którzy jak zwykle u Angoli są świetni. I jest ich całkiem sporo z tej racji, że ci bohaterscy agenci poświęcają się masowo dla swojego Imperium i wyjątkowo „często i gęsto” giną. Rozterki moralne i problemy w życiu osobistym związane z podwójnym życiem agenta nie przytłaczają całości fabuły, a nie zawsze twórcy tego typu filmów potrafią to opanować.  Świetne zdjęcia plenerowe i dobra muzyka. Szybkie i zaskakujące zwroty akcji, a wiele wątków można odnieść do autentycznych sytuacji politycznych w różnych krajach. Jeżeli pasjonuje Was świat tajemnic, kłamstw, podsłuchów, kodów, podwójnych i potrójnych agentów oraz szpiegowskich zagadek obejrzycie ten film z przyjemnością. Tym bardziej, że pomimo momentami infantylnej fabuły akcja poprowadzona jest ciekawie, aktorzy grają swoich bohaterów bez zastrzeżeń, a momentów zaskakujących jest ilość zawrotna.. Całość zrobiona jest tak, że nawet widza bardziej wybrednego potrafi zachęcić do oglądania.

p.s. właśnie kończę oglądanie doskonałego serialu szpiegowskiego i niedługo notka



tagi: seriale  szpiedzy 

wroclawski
4 lipca 2017 21:01
7     2064    1 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Kuldahrus @wroclawski
4 lipca 2017 22:26

Oglądał pan może Breaking Bad? Ciekawy jestem recenzji. Kiedy emitowali ten serial, wielu było zachwyconych.

 

Albo Mr. Robot?

zaloguj się by móc komentować

wroclawski @Kuldahrus 4 lipca 2017 22:26
4 lipca 2017 22:34

Ja wiem, że "Breaking Bad" uważany jest za jeden z najlepszych seriali. Ja jednak nie dałem rady zmusić się do jego ogladania. Nie za bardzo lubie wielosezonowe tasiemce. Z mojego wyjatkowo kiepskiego poczucia humoru wynika też fakt, że stwierdzenia z różnych recenzji: "komediodramat kryminalny" skutecznie mnie zniecheciło. Serial "Mr Robot" został odrzucony przez mój organizm po trzech odcinkach z powodów blizej mi nieznanych.

zaloguj się by móc komentować


betacool @Kuldahrus 4 lipca 2017 22:26
4 lipca 2017 22:46

Narkotykowa pułapka, w którą dałem się wciągnąć, a gdy narkotyk się skończył, pozostała pustka wielkości filmowej pustyni.
George (człowiek, który mi go polecił) mówił, że powinienem się delektować dobrze napisaną fabułą i nie powinienem oczekiwać jakiegoś wielkiego moralnego przesłania, ale dobrze mnie znacie i wiecie, że tak dęty moralista jak ja nie przejdzie obojętnie obok takiego egzystencjalnego majstersztyku.
No to siup!
Dla mnie jest to od początku do końca film o kłamstwie. Każde małe odejście od prawdy prowadzi do kolejnego większego. Okłamują wszyscy wszystkich, a nawet ci którzy nie kłamią (syn Waltera) też kłamie, bo żyje w fałszywej rzeczywistości. Kłamstwa wiodą oczywiście do zbrodni, a ich skala w pewnym momencie wznosi się na pułap samolotów (i ten moment jest moim zdaniem najsłabszy w całym serialu). Na szczęście lub nieszczęście z tego pułapu spada z powrotem na ziemię i od tej chwili filmowi już niczego zarzucić nie można.
Akcja, dialogi, muzyka, sposób filmowania, montaż, chronologiczne skoki, aktorstwo zasysają mentalnie jak usta Angeliny J. w szczycie formy.
No ale wróćmy do moralizatorstwa.
Poprzednio napisałem, że to bajka dla podstarzałych facetów, którzy niczego w życiu nie przeżyli i ta opowieść ma im wyklarować, że nigdy nie jest za późno, by zrobić coś ze swoją egzystencją. Ale może być też tak, że można przesłanie odczytać nieco inaczej.
Nie czekajmy na to żeby dobić pięćdziesiątki, nie czekajmy na to, by dowiedzieć się, że mamy raka, aby zacząć naprawdę żyć. A jeśli już to stwierdzimy, to konsekwencją powinno być stwierdzenie, że prawdziwe życie nie polega na oglądaniu perfekcyjnie wydumanych seriali.
Mam nadzieję, że był to najlepszy serial jaki powstał i w związku z tym, że nic lepszego nie powstanie, od dziś można zająć się prawdziwym życiem.
Taką amfę wciągajmy i sprawiajmy, żeby była jak najbardziej niebieska. 96% i więcej zawartości życia w życiu.

 

Obawiam się jednak, że ta recenzja dla osób, które serialu nie oglądały niewiele powie.

zaloguj się by móc komentować


Rozalia @wroclawski
4 lipca 2017 23:14

Jak ta laseczka została aresztowana w USA wraz z czterema swoimi kolegami, to dopóki jej nie wypuścili, jaskółczy niepokój dawało się wyczuć nawet z Wiertniczej. Córka Szpiona toże Szpionka Anna Chapman.

http://www.fakt.pl/wydarzenia/swiat/seksowne-zdjecia-anny-chapman/3s80w0q

zaloguj się by móc komentować

wroclawski @Rozalia 4 lipca 2017 23:14
4 lipca 2017 23:17

Taka "szpionka - celebrytka"

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować